DZIEDZICE KRWI – Mateusz Sękowski

978-83-7722-915-6Sięgnęłam po tę książkę z niemałą obawą. Jej autor, Mateusz Sękowski, uczęszcza jeszcze do liceum, na dodatek jest to jego debiut – nie mogłam więc spodziewać się jakiegoś niesamowitego dzieła, nie wierzyłam, że zostanę jakoś specjalnie zaskoczona, tym bardziej, że tak wiele książek o podobnej tematyce już powstało. Zaryzykowałam jednak, co w ostateczności nie było błędem, choć zachwycać się nie będę…

Zacznijmy od fabuły. Główny bohater, Aerdin Veske, jest ćwierćelfem. Z nieznanego mu powodu, podczas jego nieobecności, matka-półelfka, ojciec-człowiek oraz większość bliskich mu osób zostają brutalnie zamordowani. Postanawia się zemścić. Mijają lata, gdy udaje mu się zapoczątkować serię niefortunnych (dla jego wrogów) spotkań – nieustraszony, długowieczny, o magicznych zdolnościach właściciel błękitnego miecza oraz konia, którego tylko on jest w stanie dosiąść (!) nie traci czasu na zbędne ceregiele – dość szybko znajduje i zabija swoich przeciwników. Przy okazji poznaje wiele dość ciekawych osób (z reguły w jakiś sposób im pomaga, zostaje ich „bohaterem”) – niektórzy z nich się do niego przyłączają. Zwłaszcza wtedy, gdy powodem wędrówki staje się nie tylko pragnienie zemsty, ale również tajemniczy przedmiot, zwany artefaktem.

Ok. Wszystko pięknie. Historia, którą autor wymyślił i opisał na ponad 400 stronach, jest ciekawa. Przyznaję, że się nawet wciągnęłam. Acz z drugiej strony dziwię się bardzo, że tak się stało, gdyż tak wiele rzeczy jest w tej powieści niedopracowanych. Przede wszystkim sami bohaterowie. W większości przypadków są to zaledwie zarysy tego, nad czym autor mógł i powinien jeszcze popracować. Zabrakło mi w nich wyraźnych, charakterystycznych cech, zabrakło też konsekwencji w ich prowadzeniu. Krasnolud był chyba najbardziej przemyślaną postacią (charakterystyczny sposób mówienia, bycia, miał nawet swoje ulubione słówko: „kutasiny” ;)). Żałuję, że pozostali bohaterowie nie przekonali mnie do siebie. Może też dlatego, że autor nie dał im szansy. Wielu z nich bowiem okazało się być postaciami epizodycznymi, choć okoliczności ich wprowadzenia wskazywały na istotniejszy ich udział w dalszych perypetiach zdeterminowanego Aerdina Veske. Zabrakło mi odpowiedniego „wgłębienia” się w charakter postaci, w ich przeszłość, która miała przecież największy wpływ na to, kim teraz są i co robią. Owszem, autor wspominał o tych kluczowych dla nich wydarzeniach z lat wcześniejszych, acz w sposób bardzo ograniczony. Główny bohater też nie do końca mnie przekonał. Wiele w nim było sprzeczności. Chyba nie udało mi się tak naprawdę go poznać, a może po prostu nie potrafiłam obdarzyć go sympatią…

Poza bardzo częstymi walkami znalazł się również czas  na miłość – a co! ;) Aerdin poznał piękną elfkę, która zdawała się odwzajemniać jego uczucia… Niestety autor nie posiadł jeszcze zdolności budowania emocji na tej przestrzeni. Właściwie mógłby być pominięty ten wątek – absolutnie nie „czaruje”. Ale to nic, bo, co muszę przyznać, w opisach walk Mateusz Sękowski radzi sobie bardzo dobrze. Umiejętność podtrzymywania akcji to jego atut. Do tego ma zdecydowanie większe predyspozycje. A i starodawny język, którym się posłużył, przyczynił się do przyjemniejszego czytania (choć uprzedzam, że nie szczędził przy tym wulgaryzmów).

„Dziedzice krwi” nie mogą się równać z książkami mistrzów gatunku fantasy, ale jest w tej pozycji coś, co się podoba. Autor ma potencjał, widać, że ten gatunek jest mu bliski i mimo wielu moich zastrzeżeń, nie skreślam Mateusza Sękowskiego jako pisarza. Wręcz przeciwnie, mam nadzieję, że przyjmie moją krytykę jako akt życzliwości – choć nieco przewrotnej. Chciałabym bowiem, by następnym razem skupił się bardziej na szczegółach (moim zdaniem wprowadził za dużo niepotrzebnych wydarzeń, osób – czasem mniej znaczy więcej), by jego historia i postaci z nią związane zaczęły „żyć”. Jest to wielka sztuka, wymagająca wielkiej pracy, ale myślę, że warto się jej podjąć. 

Polecam dla fanów fantastyki, potrafiących czasem przymknąć oko.

***

Dziedzice krwi – Mateusz Sękowski, Novae Res 2013, s. 418

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Autorowi, Mateuszowi Sękowskiemu oraz Wydawnictwu Novae Res

novaeres

8 myśli w temacie “DZIEDZICE KRWI – Mateusz Sękowski

  1. Dorota pisze:

    Ja się nie zgodzę z przedmówcami, że wydawnictwo daje szansę na wykazanie się, a wymagający czytelnik skrytykuje. Autor pisząc powieść sam kieruje dla kogo ją pisze. Np. – dla młodzieży. Wiadomo, że będzie to książka napisana dość prostym, łatwym i przyjemnym językiem. Z resztą sama mimo, iż jestem osobą dorosłą wolę właśnie takie książki. Jak ktoś jest wymagający i oczekuje od książki Bóg wie czego to po 1.) niech sięgnie do biblioteki po bardziej „ambitne” powieści, a po 2.) Niech napisze lepszą ;)
    Osobiście uważam, że każda książka zasługuje na chwile uwagi i każda posiada swój potencjał. Pragnę zauważyć, że autor czasem specjalnie pisze w sposób prosty, by nie rzec banalny, bądź tworzy mix. Jak we współczesnej sztuce.. Malowidła na którym są kolorowe ciapy vs. obrazy Picassa.. a zachwyt ten sam.

    • Marta Augustynowicz pisze:

      Oczywiście zgodzę się, że czytelnik sięgając po jakąś książkę, sam decyduje, z czym chce się „Zmierzyć”. Wybór jest zresztą przeogromny. Osobiście czytam różne książki, różnego gatunku, kierowane do różnych osób (dzieci, dorosłych, młodzieży..) – nie ograniczam się. Wówczas oceniam je względem sobie podobnych. I nie wiem, co miało oznaczać „Jak ktoś jest wymagający i oczekuje od książki Bóg wie czego (…)” – ja oczekuje przede wszystkim przemyślanej historii, dobrze zarysowanych postaci, spójności, konsekwencji i pozytywnych wrażeń. I nie ma tu znaczenia czy książka jest z tych ambitniejszych czy tylko lekką powieścią na leniwe popołudnie… Na przykładzie innych książek fantasy, które miałam przyjemność czytać, stwierdziłam, że „Dziedzice krwi” mają bardzo duży potencjał, a właściwie autor ma bardzo duży potencjał, jednak jeszcze wiele pracy przed nim. Zawsze staram się być szczera i uczciwa względem siebie, czytanych autorów oraz czytelników mojego bloga. A taka (uzasadniona) krytyka jest potrzebna, by autor nie spoczął na laurach i nadal nad sobą pracował, by dążył do poziomu tych najlepszych :) Bo jak mniemam, taki jest cel każdego pisarza – by pisać jak najlepiej :)
      Dlatego jestem bardzo ciekawa dalszej twórczości Mateusza Sękowskiego i na pewno się z nią zapoznam (gdy już coś nowego powstanie), by móc ocenić, jaki postęp zrobił autor:)

      Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za opinię – w końcu każdy ma prawo do własnej :)

  2. Tigerlily pisze:

    Fabuła brzmi dość sztampowo – osierocony młody wojownik/wojowniczka mści się na mordercach swojej rodziny… Mam wrażenie, że wydawnictwo Novae Res daje debiutantom o wiele większą szansę, niż inne wydawnictwa :)

    • Marta Augustynowicz pisze:

      Coś w tym jest. Z jednej strony jest to na pewno bardzo korzystne dla debiutantów (dostają swoją szansę an wykazanie się), z drugiej jednak zawsze łatwiej o niezadowolenie czytelnika, zwłaszcza tego wymagającego…

    • Tigerlily pisze:

      No właśnie, i tu się rodzi pytanie, co jest ważniejsze? W zasadzie, to nikt nikogo do niczego nie zmusza. Jeśli to się wydawnictwu opłaca, to może dobrze, że młodzi pisarze mają okazję zabłysnąć, byle byli napędzani miłością do pisania, a nie chęcią zarobienia na czymś, co w danej chwili jest na fali. Z drugiej strony chciałoby się wierzyć, że to, co jest wydawane jest dobre, i mieć poczucie, że słowo „pisarz” brzmi dumnie. Można gadać i gadać, rozległy temat… :)

  3. zajeckicajec pisze:

    No zobacz, a ja cierpię na brak weny i napisałam chyba ze 2 akapity tej recenzji. Ale mam zamiar się dzisiaj wziąć w garść i wrócić do książkowania. Też uważam, że w tej książce jest potencjał i Mateusz może jeszcze nam kiedyś podarować całkiem cudowne książki :)

Dodaj komentarz